Moi drodzy,
Podczas porannego treningu pomyślałam, że muszę Wam opowiedzieć dziś coś „mniej włosowego”, ale za to coś, co dotyczy każdego z nas. O sposobach jakich szukamy aby poczuć się szczęśliwi. A może nawet nie szczęśliwi, ale zadowoleni. Jak po stresującym dniu poprawić sobie humor, jak podczas sennego dnia dostarczyć sobie atrakcji i jak po burzliwej wymianie zdań z drugą osobą doprowadzić siebie do porządku.
Zauważyłam, że wiele z nas wcale nie wie jak po takim negatywnym bilansie emocjonalnym powrócić na ten pozytywny tor. Stosujemy techniki „samobiczowania” w postaci myśli „należało mi się”, „jestem beznadziejna”, „to moja wina”. Znajdujemy również miejsce na stosowanie techniki chowania głowy w piasek. Najlepiej zakrycia się kołdrą i udawania, że ja i otoczenie nie istnieją. Techniki złości i buntu, nienawiści do życia, świata, wszystkiego. Oczywiście pojawiają się i sposoby jak szybki papieros, butelka wina, kilka piw, albo tabliczka czekolady. I nie to, że mam coś przeciwko, jestem miłośniczką czerwonego wina, fanką piwa przy grillu, czy kostki czekolady, kiedy organizm woła słodkiego, ale rzecz w tym, że nie upatruję tych „atrakcji” jako opcji wyjścia z emocjonalnego dołka. Raczej dostarczam sobie ich w celu kontemplacji danej chwili, dodatkowej formy uszczęśliwiania samej siebie. Wiem, że to piwo, wino i czekolada nie są rozwiązaniem mojego problemu. Tak samo jak każda inna osoba złoszczę się i krzyczę, mam kiepski dzień pracy. Ale wtedy pojawia się pewna myśl, którą sobie bardzo cenię. Ta myśl pyta mnie „okej, to był kiepski dzień, kiepskie popołudnie, ale co zrobisz, aby poczuć się lepiej?”. Wiecie jak zadanie sobie tego pytania dużo mi daje? Wtedy myślę sobie, że wszystko co bym zwyczajowo zaczęła, czyli chowała głowę w piasek, czy katowała się poczuciem ogólnej beznadziei wcale nie pomoże mi poczuć się lepiej. Będzie tylko gorzej i gorzej do kolejnego i jeszcze kolejnego dnia. Aż jakieś szczęście, miłe zdarzenie samo przyjdzie. A ja będę na nie czekać. Otóż nie! Ja chcę szybko i skutecznie zmienić ten okropny stan. Chcę znowu poczuć się chociaż na chwilę zadowolona, spokojna, a może nawet szczęśliwa. Przez to, że trochę już nad sobą popracowałam, wiem co mnie wprowadza w dobry stan. Jestem miłośniczką psów. Kocham te czworonożne zwierzaki jak nie wiem co! Uwielbiam ich spojrzenie, pełne ciepła i tej wspaniałej szczerości. Kocham ich spontaniczność i chęć do życia, niezależnie od koloru sierści i długości pyszczka. Kocham je przytulać, patrzeć na nie, bo wtedy zaczynam czuć pewnego rodzaju ciepło w sobie. Ogarnia mnie spokój, błogość. Od kilku lat regularnie ćwiczę. Ćwiczę rano, aby mieć ten pozytywny kop na początku dnia. Uwierzcie mi, że kiedyś nienawidziłam biegać, ćwiczyć na macie i „bawić się” w jakiekolwiek zmęczenie fizyczne, chyba, że był to rower, albo jakieś atrakcje wodne. Ale zauważyłam, że nie liczy się ten pot i wysiłek podczas czasu treningu, ale liczy się to co później otrzymujemy. To poczucie, że chce mi się przeżyć ciekawie dany dzień, że jest fajnie, że mam kontrolę nad sobą i swoim ciałem. Też mi się często zdarza, że mi się nie chce, szczególnie wtedy, kiedy dopada mnie od rana dziwny lęk, że coś pójdzie nie tak, lęk ten powoduje, że zaczynam wątpić w siebie, swoje możliwości, zaczynam siebie „samobiczować”. Ale nauczyłam się w takich sytuacjach automatycznie założyć strój sportowy, pełna niechęci zacząć rozgrzewkę. I wtedy coś się dzieje. Znajduję siłę, chęć i działam. Ćwiczę pierwsze 5, 10, 15 minut i wszystko się zmienia. Nie myślę już o tym czego się obawiam, o tym co muszę zrobić, jak źle dziś wyglądam, o wczorajszej kłótni z bliską osobą. Myślę o tym, aby dokończyć ćwiczenie, serię, kolano do łokcia, skłony na matę, minuta deski. Małe cele tu i teraz. Potem ani się obejrzę koniec treningu. I powraca myśl tego co mnie dziś czeka. I wiecie co? Eureka, chce mi się! Chce mi się zjeść śniadanie (celebruje śniadania po treningu, kocham to fantastyczne uczucie potreningowego głodu), chce mi się wyjść z psem, chce mi się odczytać emaile. Właściwie są to rzeczy, które zazwyczaj lubię, ale czasami przychodzi takie uczucie, że nawet nie chce się robić tego, co lubimy, znajome prawda?
Inna sytuacja. Wracam z pracy, mam bardzo ciężki dzień, czuję się bardzo zmęczona, a do tego dopada mnie spadek samooceny, stres przed kolejnym dniem. Wtedy czekam na to pytanie „co zrobisz, aby poczuć się lepiej”? Staję do sklepu. Kupuję zdrowe produkty, wracam do domu, gotuję. Zdrowo, bez przepisu, bo lubię kombinować i wtedy skupiam się na krojeniu warzyw. Jedna papryka, druga, cebula, cukinia, ugotować makaron al dente. Znowu „TO” się dzieje. Skupiam się na tych warzywach, potem czuję zapach gotującej się potrawy, czasami przygotowuję sobie coś na kolację, a czasami na kolejny dzień do pracy. Te pobudzanie zmysłów węchu, smaku powoduje, że znowu czuję się dobrze. Jak po treningu, jak po przytuleniu psa. Jak po setkach innych rzeczy, które wprowadzam w swoje życie, aby się uszczęśliwiać. Kocham czytać, (ja akurat książki psychologiczne) potrafię wracać z pracy, aby czytać rzeczy „do pracy”. W takich momentach nie musze patrzeć w lustro, aby czuć się szczęśliwa. Samoocena mi rośnie łeb na szyję jak sobie zrobię zdrowy posiłek i przeczytam dwa fajne rozdziały książki. Jeszcze jakiś dobry film do poduszki i pies pod pachą. Dbam o siebie ale nie zewnętrznie, a wewnętrznie.
To jest bardzo ważna rzecz w naszym życiu. Czasami nie mamy wpływu na to „ja zewnętrzne”. Ale uwierz w to, że, kiedy tylko będziesz dbać o swoje, nie innych, „ja wewnętrzne”, to nawet najbardziej znienawidzone „ja zewnętrzne” zacznie nabierać zupełnie inne barwy. Podobać się bardziej, albo… Mniej zwracać uwagę. To, do czego Cię namawiam, to absolutnie nie rezygnacja w inwestowanie i poświęcanie czasu swojemu „ja zewnętrznemu”! Ja Cię namawiam do tego, abyś w sytuacji, kiedy nie widzisz rozsądnego wyjścia nad nim, postarał się iść w innym kierunku. Pomyśl, że najważniejsze jest to jak się czujesz. Co Cię wprowadza w dobry nastrój? Co powoduje uczucie ciepła w sercu? Starajmy się nauczyć sami wpływać na swój własny bilans emocjonalny. Jeśli masz z tym problemy zachęcam Cię do sięgnięcia do mojej książki „Problem w głowie czy na głowie. Dowiedz się, z czym naprawdę walczysz!” w której staram się krok po kroku wyjaśnić jak zmienić swoją codzienność na taką, aby czuć radość z każdego, nawet najzwyklejszego i cięższego dnia.
Do usłyszenia wkrótce!